
Temat efektywności, zmiany, dążenia do celów to mój życiowy konik. W coachingu zawsze obecny. W trenerce zawsze obecny. W mojej codzienności zawsze obecny. Iha! Konik, który jak się okazało z racji oswojenia stanął w stajni i stoi. Zadbany. Uczasany. Zajada leniwie marchewkę…
Książka Edyty Zając „30 dni do zmian” przypomniała mi, że konika trzeba wyprowadzić i na nowo ujeżdżać! Wracam więc z przytupem do tego obszaru. W jakiej formie, od kiedy i po co – szczegóły wkrótce!
Tymczasem cieszę się, bo już dawno nie czytałam książki skutecznej, która skłoni minie do natychmiastowego działania. A tu proszę. Już dawno w tak krótkim czasie nie zrobiłam tak wiele odwlekanych drobnych spraw. Można? Można! Już dawno nie miałam wypieków ma twarzy przy wypisywaniu długoterminowych celów. Uff jak gorąco;) Puff jak gorąco:) i ruszyła maszyna moich marzeń!
Książka jest prosta i w tym jej siła. Niby nie ma w niej nowych odkryć, fascynujących mnie zawsze badań, ale jest niezwykle pozytywna, ujmująca, praktyczna, życiowa. Podzielona na cztery tygodnie – wyrzucania i porządkowania, próbowania nowych rzeczy, perfekcyjnego stylu życia oraz planowania i organizacji. Przeczytałam ją w cztery dni. Przeżyłam je w myśl kolejno czytanych rozdziałów. Zabieram z nich sobie nie tylko refleksję, ale i konkretne efekty. Jakie? Ano takie:
1. Zachętę do pozbywania się zbędnych rzeczy i z otoczenia i z głowy i serca.
Do kosza, po prostu. Im mniej masz przedmiotów, problemów i myśli – tym łatwiej, tym szybciej, tym lepiej. Zmotywowałam się więc do wiecznie odwlekanych porządków w lekach i kosmetykach. Uwielbienie do pudełek, koszyczków i teczek ułatwiło mi pracę.
2. Brak sentymentów. Jak porządki, to porządki.
Okroiłam więc moją kolekcję 90 aniołów do 10 najważniejszych. Nie mam teraz czasu na antykurzowy slalom gigant ;) Poczekają na przeprowadzkę do domu.
3. Próbowanie nowych rzeczy i ciagłe uczenie się.
Dzięki porządkom znalazłam kurs angielskiego i fiszki. Od dawna chcę wrócić do językowego pionu. Kiedy, jak nie teraz! No teraz! No przecież!
4. Wychodzenie poza strefę swoich ograniczeń.
Mam siebie za plastyczne beztalencie. Ale co tam, wycinać z gazet potrafię! Zrobiłam więc z synem piękne nowe zakładki do książek i hasła na lodówkę – motywujące do zmiany. Zachwyt z rozwojową zabawą w tle!
5. Bycie dla siebie dobrym.
Przypomniałam sobie, że nie ma co odkładać ładnych rzeczy na kiedyś. To kiedyś może nie nadejść. Wyjęłam więc ukochany długopis. Wyjęłam i nawet użyłam!
6. Notowanie i notowanie i jeszcze raz notowanie.
Zapisałam więc 100 moich celów. Zapisałam różnorakie pomysły. Oniemiałam z przypływu motywacji.
7. Dbanie o relacje.
Przytuliłam więc. Przemilczałam rozrzucone skarpety. Przemilczałam lego w stopie. Wycałowałam wszystkich na dobranoc. Bo miłość jest Najważniejsza! Z planerem i bez! I z mrówką i z biedronką! :)
Joanna właśnie dotarłam do Twojego artykułu i jestem zachwycona. Serdecznie Ci dziękuję za opinię – tak pozytywną i ciepłą!
A ja dziękuję za Twoją książkę! :)