
Nazywam się Pani X. Jestem coachem.
Do dziś dźwięczy mi w uszach sposób przedstawienia się Pani X, która ni z tego ni z owego usiadła koło mnie w pociągu mknącym z Warszawy do Lublina.
„Koło mnie” to zbyt daleko powiedziane, bo oto miałam okazję odczuć niezwykłą integrację z przyrodą nieożywioną – czytaj: z szybą pociągu. Z każdym kilometrem stopniowo uchodziło ze mnie powietrze…. Dziś wiem, że nie tylko biologiczne czynniki były przyczyną powyższego stanu, ale poznawcze i emocjonalne także.
Otóż Pani X oznajmiła, że jest coachem, a takie stwierdzenie wywołuje we mnie dreszcz zaciekawienia i nastawia zwoje mózgowe na intensywny odbiór. Tym razem nie było to konieczne, bo Pani X wprost zalała mnie sobą, swoimi emocjami, słowami i opowieścią jak to po weekendowym szkoleniu została coachem. Odbierałam ją każdą komórką ciała…
Jest coachem, bo nauczyła się zadawać pytania otwarte.
Jest coachem, bo ma rozwinięte kompetencje językowe.
Jest coachem, bo zachwyciła się prostotą metody i głównym wnioskiem płynącym z tych dwudniowych zajęć: Coachem możesz zostać w tempie ekspresowym.
Następnie roztoczyła wizję siebie jako osoby zarabiającej tymi pytaniami wielkie sumy. Z wypiekami na twarzy opisała co będzie miała, czym jeździła, gdzie mieszkała i wypoczywała. Następnie omówiła kiedy, gdzie, jaki i za ile może mi tak coaching sprzedać. Żebym wreszcie po 165 kilometrach mogła zadać jej trzy pytania otwarte – może niezbyt kompetentne językowo, ale przynajmniej sklecone w poprawnej polszczyźnie:
Według jakiego kodeksu etycznego Pani działa?
Jak zamierza się Pani samodoskonalić?
Kto będzie Pani superwizorem?
Żadnego!
Nijak!
Nikt!
Odfuknęła, parsknęła i z przedziału wyskoczyła.
Uffffffffffffffffffffff
Cieszę się bardzo! Wiatru w żagle życzę i do zobaczenia w kolejnych wpisach ;))